Autor |
Wiadomość |
Foxy |
Wysłany: Wto 18:35, 26 Sty 2010 Temat postu: |
|
Cudne i piękne . Kiedy następna część? |
|
|
Lily |
Wysłany: Wto 14:07, 26 Sty 2010 Temat postu: |
|
Nie zdążyłam wydobyć z siebie krzyku. Usłyszałam strzał, poczułam potworny ból w boku, po czym padłam na ziemię, na błoto, kątem oka dostrzegając, że z mojego uda trysnęła krew.
***
Pierwszą rzeczą, jaką poczułam po upadku, nie był ból, tylko zimno. Przeraźliwie zimno, gorsze od tego, jakie bym czuła, gdybym leżała naga na Antarktydzie. Dopiero potem pojawił się ból, z początku lekki i pulsujący, a dopiero potem ten prawdziwy, przerażający, jakby mnie rozdzierało. Krzyknęłam, ale w ustach poczułam tylko smak błota i krwi jednocześnie. Przed oczami stanął mi mój ojciec, Wayne, którego zabiłam…10 lat temu… Usłyszałam jego szept, chrapliwy i nieprzyjemny, pytający, dlaczego go zabiłam.
Usłyszałam, jak Wayne lub ktoś do niego podobny podchodzi do mnie i majstruje coś przy pistolecie. Chciałam błagać, żeby mnie oszczędzono, mnie i moje dziecko, ale ból opanował mnie do tego stopnia, że nie byłam w stanie nawet jęknąć. Zacisnęłam pięści w oczekiwaniu na strzał. Ale ten, któremu na mojej śmierci tak bardzo zależało, najwyraźniej sobie odpuścił. Usłyszałam strzał i plusk wody, po czym poczułam silne uderzenie w szyję.
Zgaszono mi światło.
Mogłam leżeć w tym błocie i czekać na śmierć, jednocześnie wariując z bólu sekundy, godziny, dni, tygodnie, miesiące, lata, wieki, tysiąclecia a nawet całe ery, kiedy wreszcie odzyskałam przytomność, i uświadomiłam sobie, że nie leżę już w błocie, tylko siedzę oparta o drzewo.
Otworzyłam szeroko oczy, po czym poczułam tak silny ból, że natychmiast je zamknęłam. Poczułam, że ktoś dotyka czymś zimnym mojej rany, co stokrotnie pogarszało sytuację.
Rana trochę przestała boleć, teraz pojawiło się szczypanie. Pamiętacie, jak braliście perfumy mamy i psikaliście nimi na stłuczone kolano? No, to teraz było x razy gorzej.
- Otworzyła oczy! – usłyszałam czyjś głos, chyba należący do mężczyzny. Coś mi podpowiadało, że to człowiek imieniem James, ale niezbyt dobrze pamiętałam, kim jest…James.
- To tylko odruch. Miałeś ją ogrzewać, a kiedy dostanie gorączki, schładzać, tak? A ty nic nie robisz, więc zajmij się nią wreszcie, i postaraj się ulżyć w cierpieniu!
- Jasne, doc. A to, co ty jej robisz z tą raną, to myślisz, że ją nie boli?
- To niezbędne. Poza tym zastanów się, co ty robisz? Kłócisz się ze mną, kiedy ona jest w takim stanie! Zamknij się, do cholery!
Czułam że Sawyer (bo zaczęłam sobie przypominać, kim on jest) chciał jeszcze kontynuować spór z Jackiem (jego od razu rozpoznałam) ale chyba sobie odpuścił. Chciałam otworzyć oczy, ale byt bałam się bólu.
Znowu poczułam, że ogarnia mnie czerń. Nie zamierzałam z nią walczyć.
Poddałam się.
Kiedy znowu odzyskałam przytomność, wiedziałam już, ile minęło czasu. Kilka godzin. Teraz nie bolała mnie tylko rana, a całe ciało. Na czole miałam okład, ale mimo to czułam, jak płonę.
Otworzyłam oczy. Zabolało, ale zignorowałam to.
Byłam w… stacji medycznej Inicjatywy Dharma. I to w tej samej Sali, w jakiej leżał mały Ben.
Zaczęłam się po niej rozglądać. Nikogo tu nie było, ale obok łóżka, w którym leżałam, stało krzesło. Wybrzuszenie wskazywało, że przed chwilą ktoś na nim siedział.
Usłyszałam głosy. Z trudem skierowałam głowę w stronę, skąd dobiegały.
-… niedługo powinna się obudzić. Nie wiem, za godzinę, może dwie.
Usłyszałam, że ktoś coś mówi, ale nie słyszałam, co dokładnie.
- James, to nie jest w tej chwili ważne. Wiesz, co jest najgorsze? To, że możemy ją… ją…. Ją… stracić. Może się obudzić, ale potem może dojść do szoku pourazowego i… zresztą, nieważne. Pójdę sprawdzić, co z nią. Chcę być przy niej, kiedy się obudzi.
Drżący głos Jacka zamilkł, i usłyszałam kroki w stronę Sali. Nie chciałam, żeby miał wyrzuty sumienia. Zamknęłam oczy i natychmiast popadłam w realny, głęboki sen.
Decyt
Podobało się, czy nie, piszcie komcie |
|
|
Foxy |
Wysłany: Sob 9:45, 16 Sty 2010 Temat postu: |
|
Cudne . Czekam na kolejną część . Zaczyna się rozkręcać . |
|
|
Lily |
Wysłany: Pią 23:17, 15 Sty 2010 Temat postu: FF część III |
|
III część
Nie. To niemożliwe. Nawet ja nie miałam tak strasznego pecha!
Powoli osunęłam się na ziemię. Doświadczenie z Sawyerem powinno mnie było czegoś nauczyć. Dobrze wiedziałam, że miałam niezłe szczęście. Kochaliśmy się w sposób do bólu tradycyjny, i to naprawdę cud, że nie zostałam matką dziecka Jamesa. Kiedy byłam z Jackiem, zastanawiałam się kiedyś, co by to było, gdybyśmy mieli dziecko. Ale to było tylko gdybanie, przecież myśmy mieli dziecko. Aarona. No właśnie, Aaron. Bardzo mi go brakowało. Wiedziałam, że do jego narodzin dojdzie dopiero za ponad dwadzieścia lat, gdzieś w normalnym świecie Claire jest jeszcze w powijakach.
W normalnym świecie. Ale wiedziałam, że Claire gdzieś tu jest. Musi być na Wyspie, żywa czy nie. Może powinnam ją odnaleźć, tak jak planowałam. Może pomogła by mi?
Pomogła. Jasne. Nie wiem, co, ale coś spowodowało, że przeszła wielką przemianę. Z dobrej, poczciwej Claire, matki idealnej, zmieniła się w kobietę Wyspy, która opuściła własne dziecko z niewiadomych celów.
Nie. To odpada. Ale musiałam coś zrobić! Juliet powiedziała mi, co się dzieje z ciężarnymi kobietami na Wyspie, na wiele lat przed swoją śmiercią. Umierały w II semestrze ciąży. A wyglądało na to, że ja nie mam żadnych szans na opuszczenie Wyspy w ciągu najbliższych kilku miesięcy.
Byłam tak przerażona perspektywą ciąży, że zapomniałam o Jacku i Sayidzie. Nic nie słyszałam. Martwiłam się, ale jednocześnie nie miałam odwagi, aby tam wejść. Tchórz ze mnie. Powinnam wesprzeć Jacka, ale… on by tego nie chciał.
On mógł pomóc Sayidowi, a ja w tym czasie mogłam się dowiedzieć, czy faktycznie jestem w ciąży. Boże. Naprawdę nie mogłam sobie wyobrazić siebie w 9 miesiącu, z brzuchem wielkości piłki do koszykówki. Co tam, brzuch! Dziecko! Mogło umrzeć. I ja też.
Łzy napłynęły mi do oczu, ale postanowiłam się nie poddawać. Im szybciej się dowiem, tym lepiej.
Wzięłam się pod boki i spojrzałam na Świątynię. Szepnęłam „Powodzenia, Jack” (tak, jakby on miał jakąkolwiek możliwość to usłyszeć).
Postanowiłam pójść do Sun. Wiedziałam, że Juliet zabrała ją kiedyś do stacji medycznej i szczegółowo opowiadała o przebiegu ciąży na Wyspie, ale nie znałam tych szczegółów właśnie. Postanowiłam je poznać. Przełknęłam łzy i ruszyłam w drogę, zamartwiając się o siebie i Jacka jednocześnie.
Kiedy doszłam do naszego prowizorycznego obozu, zauważyłam Sun z Jinem. Obściskiwali się i szeptali coś do ucha. Sun wciąż wyglądała na bardzo wzruszoną.
Uśmiechnęłam się do nich, z całych sił starając się nie dopuścić do załamania.
-Sun… mogę cię prosić o chwilkę na osobności?
Koreanka kiwnęła głową. Jin odszedł a ja usiadłam przy Sun.
Jedno spojrzenie jej wystarczyło, żeby ocenić sytuację.
- Co się dzieje, Kate?
Ze łzami opowiedziałam jej wszystko. O tej nocy z Jackiem, i moich dziwnych objawach.
Sun słuchała mnie, nie przerywając, co przyjęłam z wdzięcznością. Pokiwała głową, po czym … uśmiechnęła się.
- Kate, Juliet powiedziała mi, że kobieta, która zaszła w ciążę poza Wyspą, urodzi normalne, zdrowe dziecko. Do mojego zapłodnienia doszło na Wyspie, ale w porę ją opuściłam. Nie masz się czym martwić. Naprawdę, dziecko, r o d z o n e dziecko to wspaniała rzecz. Cud. Posłuchaj, nie miałyśmy okazji porozmawiać. Oprócz mnie z lotu 316 przeżyło kilkanaście osób. Możesz pójść do wraku samolotu, i go przeszukać. Spokojnie, oni odeszli, nikt cię tam nie zobaczy. Pójdziesz do apteczki, i weźmiesz test ciążowy. A potem razem poczekamy na wynik, tak jak to było ze mną, dobrze?
Skinęłam głową. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w drogę.
Sun narysowała mi mapkę, więc niby wiedziałam, gdzie mam iść, ale ja nie szłam, tylko szlajałam się po dżungli. Zastanawiałam się, co to będzie, co to będzie.
Nagle poczułam uczucie, które było mi znane nie od dziś. Zaczęły mnie piec plecy. Poczułam jakby czyjąś rękę na szyi.
Ktoś mnie śledził.
Zacisnęłam usta i się odwróciłam.
Nie zdążyłam wydobyć z siebie krzyku. Usłyszałam strzał, poczułam potworny ból w boku, po czym padłam na ziemię, na błoto, kątem oka dostrzegając, że z mojego uda trysnęła krew.
OK, skończyliśmy wstęp. Wybaczcie, że te notki były takie nudne, ale tak to już jest ze wstępami. Od następnego odcinka obiecuję więcej akcji, Jate dialogów, no i ogólnie rozmów, a nie tylko opisów i rozmyślań. Proszę, żeby każdy kto przeczyta to...coś zostawił komenta. Chcę wiedzieć, czy mnie czytacie. No i jeszcze raz dziękuje Foxy
Sorry za to, że 2x to było, a II część się usunęła Jakby coś, to przyślę na PW |
|
|
Foxy |
Wysłany: Sob 15:01, 09 Sty 2010 Temat postu: |
|
Troszkę krótkie, ale treściwe . Powtarzam się i jestem nudna, ale jak zwykle jest super i podoba mi się . Czekam na kontynuację . Mam nadzieję, że będą jakieś szczegóły dotyczące ... xD. |
|
|
Lily |
Wysłany: Sob 13:41, 09 Sty 2010 Temat postu: |
|
Streszczenie II części:
Kate źle się czuje i śpi do późna. Sawyer po śmierci Juliet zaszył się gdzieś w dżungli. Jin spotyka się z Sun. Postrzelony Sayid umiera, a Jack postanawia zanieść go do Świątyni. Prosi Kate, aby dotrzymała mu towarzystwa, na co ona przystaje. Czekając przed świątynią Kate uświadamia sobie, że może być w ciąży. |
|
|
Foxy |
Wysłany: Śro 21:32, 30 Gru 2009 Temat postu: |
|
Bardzo wciągające . I dydaktyczne xD. Już wiem jak rosną grejpfruty . Czekam na dalszą część . |
|
|
Lily |
Wysłany: Śro 18:56, 30 Gru 2009 Temat postu: Season 6, Island and Jate. |
|
Hejka, Jaterzy! Postanowiłam wziąć się za pisanie FF 6 sezonu. Fanfick ten zastąpi „Jate w czasach Dharmy, którego pisanie, jak widać, nie poszło mi Wesoly Mam nadzieję, że wam się spodoba Wesoly
Pisanie z perspektywy Kate.
Rozdział 1
- PROSZĘ, NIE ZOSTAWIAJ MNIE!- krzyczał Sawyer rozpaczliwie, starając się utrzymać Juliet na poziomie studni. Ale ja już się poddałam. Może i ją tam utrzyma, ale ile? W końcu będzie musiała spaść. Byłam przerażona, rozpaczona, z m ę c z o n a, ale wciąż starałam się wciągnąć Juliet wyżej. Czułam się okropnie, zdając sobie sprawę, że Juliet zaraz umrze, ale wiedziałam też, że nic na to nie poradzę. Robiłam to dla Sawyera. Jeszcze nigdy nie widziałam go tak zrozpaczonego. Zresztą, moje myśli coraz bardziej oddalały się od Jamesa i zbliżały do Jacka. Leżał nieprzytomny na ziemi. A co jeśli trafi go jakiś pręt, tak jak Phila?
Byłam tak zajęta myślami, że nie usłyszałam tego, co James mówi do Juliet.
- NIE! – usłyszałam płaczliwy głos Sawyera.
-Kocham Cię!- powiedziała Juliet słabym głosem. Ręka, którą ściskała dłoń Sawyera, zaczynała jej puchnąć.
-NIE!
- BARDZO CIĘ KOCHAM.
- JULIET!
Było już za późno. Juliet z krzykiem spadła na dno studni. Sawyer nie wybuchnął płaczem. Zaskomlał tylko i pochylił się nad studnią jeszcze bardziej.
Zrozumiałam, co mu chodzi po głowie.
- Nie ma mowy, Sawyer! Nie zrobisz tego!- próbowałam go odciągnąć, ale był silniejszy ode mnie. Odepchnął mnie tak, że omal się nie przewróciłam
Zauważyłam, że Jack odzyskuje przytomność. Pobiegł do Sawyera i pomógł mi go odciągnąć od studni. Obaj upadli na ziemię, a ja pobiegłam po pistolet, który wypadł mi z ręki, schylając się, aby nie trafił mnie jeden z latających noży czy jedna z latających walizek. Nie byłam tym zdziwiona – kiedy pierwszy raz byłam na Wyspie, przekonałam się, że to „skutki uboczne” właściwości bunkrów Dharmy.
Nie dotarłam do pistoletu. Od strony bunkra zaczęło mknąć ku mnie jasnożółte światło. Oślepiło mnie. Czułam się, jakbym znajdowałam się w środku tego światła i w dodatku czułam tak potworny ból głowy, że nie mogłam powstrzymać się od krzyku. Na chwilę zapomniałam o Juliet, Sawyerze. O Jacku…
Byłam w amoku, więc głowy nie dam, ale wydawało mi się, że na chwilę straciłam grunt pod nogami, aby za chwilę zyskać jakiś inny, bardziej miękki. A potem światło powoli zaczęło znikać, aż w końcu całkiem znikło. Usłyszałam szum. Ale nie był on nieprzyjemny, miał nawet na mnie dobry wpływ. Otworzyłam oczy.
Nie znajdowałam się już na terenie budowy Łabędzia. Byłam na jakiejś dolinie, która z całą pewnością znajdowała się na Wyspie. Przede mną znajdował się niewielki strumyk. Odwróciłam się. Za mną stał Jack, który wyglądał na tak samo zdziwionego jak ja.
- Co to było? – zapytał zdezorientowany.
- Nie. Pytaj. Bo. Nie. Wiem. – odparłam.
Przypomniałam sobie o Juliet. Poczułam ukłucie w sercu.
- Juliet! – krzyknął Jack, tak, jakby czytał mi w myślach. Spojrzałam na niego. Kilka metrów za strumykiem leżała… Juliet.
Jack nie bawił się w półśrodki. Przeskoczył strumyk jednym susem, nawet nie zdejmując butów.
Dotknął palcami jej szyi. Żyła. Zauważyłam, że Sawyer (który najwyraźniej również tu wylądował) podbiega do niej i wrzeszczy do Jacka, żeby ją ratował.
- Kate! – krzyknął Jack. Daj… to znaczy, rzuć mi plecak!
Zrobiłam, o co mnie poprosił. Wiedziałam, że niewiele pomogę. Usiadłam na trawie i zaczęłam się zastanawiać: dlaczego właśnie Juliet? Dlaczego to ona musiała tam wpaść? A nie jakaś mało ważna Dharmowiczka? I czym było tamte światło? Kiedy zniknęło, znaleźliśmy się tutaj… Czy to było właśnie przenoszenie w czasie?
Spojrzałam na Jacka. Starał się zatamować krwotok na klatce piersiowej Juliet, a Sawyer nieudolnie wycierał jej usta, z których ciekła krew.
Mój Boże, jakże było mi jej żal! Bez względu na to, czy pomogę, czy zaszkodzę, musiałam się do niej dostać. Przeskoczyłam strumyk ( nie tak umiejętnie, jak Jack, ale też dobrze). Uklękłam koło Juliet. Jack starał się ją uratować, ale widziałam, że ma do tego podobny stosunek, jak ja. Wiedział, że ona umrze.
- Sawyer… - zaczął.
- NIE GADAJ, TYLKO RATUJ JĄ! - krzyknął James.
- Posłuchaj, to nic nie da. – Widziałam, że wypowiadanie tych słów sprawia mu trudność.
- JAK TO NIC… - Sawyer nie dokończył. Przytulił swój policzek do policzka nieprzytomnej już Juliet.
- Mogę się z nią pożegnać? – zapytał tonem wypranym z emocji. Tonem wraku człowieka.
Jack skinął głową i spojrzał na mnie. Położyłam rękę na ramieniu Sawyera, po czym odjęłam ją i poszłam z Jackiem.
Usiedliśmy przy strumyku po drugiej stronie. I tak siedzieliśmy bez słowa. Z trudem powstrzymywałam się od płaczu. Czemu właśnie Juliet? Gdzie są Hurley, Jin i Miles? A Sayid? Kiedy go zostawiliśmy, był ranny. Jeśli Jack nie przybędzie mu z ratunkiem na czas…
Wciąż nie rozmawiałam z Jackiem, ale oparłam głowę na jego ramieniu. On objął mnie w pasie, również nic nie mówiąc. Ciszę przerwał szloch Sawyera. Juliet umarła.
Jack wstał i podszedł do Sawyera. Zamknął Juliet oczy i pomógł wstać Jamesowi. Oboje gdzieś poszli, a raczej: Jack szedł, wlokąc za sobą Sawyera.
Nagle poczułam, jakby coś się we mnie rwało. Ból był okropny, ale szybko ustał . Zastąpiły go silne mdłości. Nie miałam nawet siły wstać. Postarałam się tylko, żeby moje wymiociny nie trafiły do strumyka.
Po wszystkim poczułam tak silne pragnienie, że nie miałam zamiaru czekać standardowej godziny. Wzięłam butelkę z wodą i ostrożnie upiłam łyczek. Woda potrząsnęła moim żołądkiem, ale nic się nie stało. Poczułam się nawet dobrze. Wstałam. Zakręciło mi się w głowie, ale zignorowałam to.
Po chwili wrócił Jack. Bez Sawyera.
- Zostawiłem go w dżungli – rzekł Jack, wyprzedzając moje pytanie. –Musi trochę pobyć sam, żeby poukładać sobie to wszystko.
Spojrzał na mnie.
- Wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej.
Kiwnęłam głową, choć nic nie było w porządku.
Wieczorem rozbiliśmy obóz. Zjedliśmy grejpfruty rosnące na drzewach obok naszego obozowiska. Nie odzywaliśmy się do siebie. Pod wieczór wrócił Sawyer i zaszył się w prymitywnym namiocie, który sam zrobił. Zachowywał się, jakby nic się nie stało. Tak bardzo był zrozpaczony.
Ja też byłam zrozpaczona. Poszłam spać, starając się o niczym nie myśleć.
Cóż, nie udało się.
Wesoly Wesoly Wesoly |
|
|