Lily
Rodowity Jater
Dołączył: 01 Lis 2008
Posty: 137
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Wto 11:30, 31 Mar 2009 Temat postu: Season 6, Island and Jate. |
|
|
Hejka, Jaterzy! Postanowiłam wziąć się za pisanie FF 6 sezonu. Fanfick ten zastąpi „Jate w czasach Dharmy, którego pisanie, jak widać, nie poszło mi Mam nadzieję, że wam się spodoba
Pisanie z perspektywy Kate.
Rozdział 1
- PROSZĘ, NIE ZOSTAWIAJ MNIE!- krzyczał Sawyer rozpaczliwie, starając się utrzymać Juliet na poziomie studni. Ale ja już się poddałam. Może i ją tam utrzyma, ale ile? W końcu będzie musiała spaść. Byłam przerażona, rozpaczona, z m ę c z o n a, ale wciąż starałam się wciągnąć Juliet wyżej. Czułam się okropnie, zdając sobie sprawę, że Juliet zaraz umrze, ale wiedziałam też, że nic na to nie poradzę. Robiłam to dla Sawyera. Jeszcze nigdy nie widziałam go tak zrozpaczonego. Zresztą, moje myśli coraz bardziej oddalały się od Jamesa i zbliżały do Jacka. Leżał nieprzytomny na ziemi. A co jeśli trafi go jakiś pręt, tak jak Phila?
Byłam tak zajęta myślami, że nie usłyszałam tego, co James mówi do Juliet.
- NIE! – usłyszałam płaczliwy głos Sawyera.
-Kocham Cię!- powiedziała Juliet słabym głosem. Ręka, którą ściskała dłoń Sawyera, zaczynała jej puchnąć.
-NIE!
- BARDZO CIĘ KOCHAM.
- JULIET!
Było już za późno. Juliet z krzykiem spadła na dno studni. Sawyer nie wybuchnął płaczem. Zaskomlał tylko i pochylił się nad studnią jeszcze bardziej.
Zrozumiałam, co mu chodzi po głowie.
- Nie ma mowy, Sawyer! Nie zrobisz tego!- próbowałam go odciągnąć, ale był silniejszy ode mnie. Odepchnął mnie tak, że omal się nie przewróciłam
Zauważyłam, że Jack odzyskuje przytomność. Pobiegł do Sawyera i pomógł mi go odciągnąć od studni. Obaj upadli na ziemię, a ja pobiegłam po pistolet, który wypadł mi z ręki, schylając się, aby nie trafił mnie jeden z latających noży czy jedna z latających walizek. Nie byłam tym zdziwiona – kiedy pierwszy raz byłam na Wyspie, przekonałam się, że to „skutki uboczne” właściwości bunkrów Dharmy.
Nie dotarłam do pistoletu. Od strony bunkra zaczęło mknąć ku mnie jasnożółte światło. Oślepiło mnie. Czułam się, jakbym znajdowałam się w środku tego światła i w dodatku czułam tak potworny ból głowy, że nie mogłam powstrzymać się od krzyku. Na chwilę zapomniałam o Juliet, Sawyerze. O Jacku…
Byłam w amoku, więc głowy nie dam, ale wydawało mi się, że na chwilę straciłam grunt pod nogami, aby za chwilę zyskać jakiś inny, bardziej miękki. A potem światło powoli zaczęło znikać, aż w końcu całkiem znikło. Usłyszałam szum. Ale nie był on nieprzyjemny, miał nawet na mnie dobry wpływ. Otworzyłam oczy.
Nie znajdowałam się już na terenie budowy Łabędzia. Byłam na jakiejś dolinie, która z całą pewnością znajdowała się na Wyspie. Przede mną znajdował się niewielki strumyk. Odwróciłam się. Za mną stał Jack, który wyglądał na tak samo zdziwionego jak ja.
- Co to było? – zapytał zdezorientowany.
- Nie. Pytaj. Bo. Nie. Wiem. – odparłam.
Przypomniałam sobie o Juliet. Poczułam ukłucie w sercu.
- Juliet! – krzyknął Jack, tak, jakby czytał mi w myślach. Spojrzałam na niego. Kilka metrów za strumykiem leżała… Juliet.
Jack nie bawił się w półśrodki. Przeskoczył strumyk jednym susem, nawet nie zdejmując butów.
Dotknął palcami jej szyi. Żyła. Zauważyłam, że Sawyer (który najwyraźniej również tu wylądował) podbiega do niej i wrzeszczy do Jacka, żeby ją ratował.
- Kate! – krzyknął Jack. Daj… to znaczy, rzuć mi plecak!
Zrobiłam, o co mnie poprosił. Wiedziałam, że niewiele pomogę. Usiadłam na trawie i zaczęłam się zastanawiać: dlaczego właśnie Juliet? Dlaczego to ona musiała tam wpaść? A nie jakaś mało ważna Dharmowiczka? I czym było tamte światło? Kiedy zniknęło, znaleźliśmy się tutaj… Czy to było właśnie przenoszenie w czasie?
Spojrzałam na Jacka. Starał się zatamować krwotok na klatce piersiowej Juliet, a Sawyer nieudolnie wycierał jej usta, z których ciekła krew.
Mój Boże, jakże było mi jej żal! Bez względu na to, czy pomogę, czy zaszkodzę, musiałam się do niej dostać. Przeskoczyłam strumyk ( nie tak umiejętnie, jak Jack, ale też dobrze). Uklękłam koło Juliet. Jack starał się ją uratować, ale widziałam, że ma do tego podobny stosunek, jak ja. Wiedział, że ona umrze.
- Sawyer… - zaczął.
- NIE GADAJ, TYLKO RATUJ JĄ! - krzyknął James.
- Posłuchaj, to nic nie da. – Widziałam, że wypowiadanie tych słów sprawia mu trudność.
- JAK TO NIC… - Sawyer nie dokończył. Przytulił swój policzek do policzka nieprzytomnej już Juliet.
- Mogę się z nią pożegnać? – zapytał tonem wypranym z emocji. Tonem wraku człowieka.
Jack skinął głową i spojrzał na mnie. Położyłam rękę na ramieniu Sawyera, po czym odjęłam ją i poszłam z Jackiem.
Usiedliśmy przy strumyku po drugiej stronie. I tak siedzieliśmy bez słowa. Z trudem powstrzymywałam się od płaczu. Czemu właśnie Juliet? Gdzie są Hurley, Jin i Miles? A Sayid? Kiedy go zostawiliśmy, był ranny. Jeśli Jack nie przybędzie mu z ratunkiem na czas…
Wciąż nie rozmawiałam z Jackiem, ale oparłam głowę na jego ramieniu. On objął mnie w pasie, również nic nie mówiąc. Ciszę przerwał szloch Sawyera. Juliet umarła.
Jack wstał i podszedł do Sawyera. Zamknął Juliet oczy i pomógł wstać Jamesowi. Oboje gdzieś poszli, a raczej: Jack szedł, wlokąc za sobą Sawyera.
Nagle poczułam, jakby coś się we mnie rwało. Ból był okropny, ale szybko ustał . Zastąpiły go silne mdłości. Nie miałam nawet siły wstać. Postarałam się tylko, żeby moje wymiociny nie trafiły do strumyka.
Po wszystkim poczułam tak silne pragnienie, że nie miałam zamiaru czekać standardowej godziny. Wzięłam butelkę z wodą i ostrożnie upiłam łyczek. Woda potrząsnęła moim żołądkiem, ale nic się nie stało. Poczułam się nawet dobrze. Wstałam. Zakręciło mi się w głowie, ale zignorowałam to.
Po chwili wrócił Jack. Bez Sawyera.
- Zostawiłem go w dżungli – rzekł Jack, wyprzedzając moje pytanie. –Musi trochę pobyć sam, żeby poukładać sobie to wszystko.
Spojrzał na mnie.
- Wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej.
Kiwnęłam głową, choć nic nie było w porządku.
Wieczorem rozbiliśmy obóz. Zjedliśmy grejpfruty rosnące na drzewach obok naszego obozowiska. Nie odzywaliśmy się do siebie. Pod wieczór wrócił Sawyer i zaszył się w prymitywnym namiocie, który sam zrobił. Zachowywał się, jakby nic się nie stało. Tak bardzo był zrozpaczony.
Ja też byłam zrozpaczona. Poszłam spać, starając się o niczym nie myśleć.
Cóż, nie udało się.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Lily dnia Śro 12:18, 30 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|